"Spokojne amerykańskie miasteczko Antiochia w stanie Washington staje się nagle bramą dla zjawisk nadprzyrodzonych. Mają tam miejsce spotkania z aniołami, ludzie doświadczają apokaliptycznych wizji, pojawiają się łzy na krucyfiksach. A potem tajemniczo zjawia się samozwańczy prorok ze zdumiewającym przesłaniem. Do miasteczka napływają tłumy ciekawskich, pojawiają się największe stacje telewizyjne i dziennikarze wielkich czasopism. Niezwykła okazja na wspaniały biznes dla mieszkańców miasteczka, lecz nie dla Travisa Jordana – byłego pastora, który próbuje ukryć swą przeszłość. Teraz wszyscy poszukują mesjasza tuż pod jego nosem, a on sam znowu musi zderzyć się ze swymi przekonaniami. Wszystko prowadzi do niezwykłej konfrontacji z nadprzyrodzonym, która na zawsze odmieni życie osób zamieszanych w tę historię. Frank Peretti jest obecnie jednym z najpoczytniejszych powieściopisarzy na świecie. Nazwany przez magazyn Time królem chrześcijańskiego thrillera. Jego książki regularnie trafiają na listę bestsellerów New York Timesa, a sprzedano je do dziś w kilkunastu milionach egzemplarzy. Pisze przede wszystkim książki sensacyjne i thrillery, tworzy zajmujące historie, które potrafią wciągnąć czytelnika tak, że czyta je do ostatniej aż do późna w nocy. Każda z jego powieści jest jednocześnie zaproszeniem do głębszego przemyślenia przedstawionych w niej spraw. Frank Peretti jest królem chrześcijańskiego thrillera TIME Frank Peretti to autor bestsellerów, który sam stworzył nowy gatunek: chrześcijański thriller CHICAGO TRIBUNE Peretti jest mistrzem gatunku THE NEW YORK TIMES Fragment książki: Sally miała dziewiętnaście lat, była blondynką, miała lekką nadwagę i była ogromnie nieszczęśliwa, ponieważ już nie była mężatką. Wierzyła we wszystko, co Joey, kierowca ciężarówki, mówił jej o miłości. Małżeństwo – jeśli w ogóle można je tak nazwać – trwało trzy miesiące. Gdy Joey znalazł inną kobietę, bardziej „stymulującą intelektualnie”, Sally została wyrzucona z kabiny do spania ciężarówki i dotarło do niej, że zatoczyła pełen okrąg, stając się na powrót córką Charliego i Meg, mieszkającą z nimi w domu. Musiała utrzymywać porządek w swym pokoju, pomagać przy obiedzie i myciu naczyń, być w domu przed jedenastą i w każdą niedzielę chodzić z rodzicami do kościoła metodystów. Jej życie znów nie należało do niej. Myślała sobie, że posmakowała wolności, ale została odrzucona. Nie miała skrzydeł, które pomogły by jej odlecieć, a gdyby nawet, to nie miała dokąd polecieć. Życie nie było sprawiedliwe. Sally, jeszcze zanim spróbowała związać się z Joey’em, kierowcą ciężarówki, miała zwyczaj wyrywać się na pola w ciszy poranka. Teraz, po powrocie, dalej uciekała na prerię. Tam, daleko, nie słyszała żadnego głosu, lecz tylko własne myśli, a one mogły jej powiedzieć, co tylko chciała. Mogła się także modlić, czasami na głos, wiedząc, że nie usłyszy jej nikt prócz Boga. „Panie Boże, proszę, nie zostawiaj mnie tutaj. Nie chcę tu utkwić. Jeżeli jesteś, uczyń jakiś cud. Spraw, żebym wydostała się z tego chaosu.” Punktem, wyznaczającym połowę trasy joggingowej Sally, była szeroko się rozgałęziająca topola kanadyjska na szczycie niskiego wzniesienia – jedyne drzewo w zasięgu wzroku. Ustanowiła sobie pewien zwyczaj: każdego dnia wspierała nogi o potężny pień i rozciągała mięśnie, następnie siadała i przez chwilę odpoczywała pomiędzy dwoma wystającymi korzeniami z południowej strony wzniesienia. Ostatnio częścią tego obyczaju stała się też krótka modlitwa o cud. Rozciąganie poszło całkiem dobrze. Sally ochłonęła, oddech jej się uspokoił, ćwiczenia i chłodne powietrze sprawiły, że czuła na policzkach wypieki. Objęła drzewo... I prawie że wyskoczyła ze skóry. Pomiędzy dwoma korzeniami, dokładnie na jej miejscu, siedział mężczyzna, opierając się plecami o chropowaty pień, z dłońmi leniwie zwisającymi z kolan. Musiał tu być przez cały czas, kiedy ona ćwiczyła rozciąganie. Sally momentalnie zaciekawiła się, a nawet poczuła się obrażona, że nie powiedział lub nie zrobił niczego, co by wskazało na jego obecność. - Och! – zatchnęła się, po czym złapała oddech. – Cześć. Nie widziałam, że tu jesteś. On tylko zaśmiał się półgębkiem i uśmiechnął się, patrząc na nią życzliwie. Był wybitnie przystojnym mężczyzną, miał oliwkową cerę, głębokie brązowe oczy i mocno kręcone czarne włosy. Był młody, może w tym wieku, co Sally. - Dzień dobry, Sally. Wybacz, jeśli cię przestraszyłem. Dziewczyna poszukała go w pamięci. - Czy już się spotkaliśmy? Przekornie potrząsnął głową. - Nie. - A więc kim jesteś? - Jestem tu, by dostarczyć ci wiadomość. Twoje modlitwy zostały wysłuchane, Sally. Odpowiedź jest w drodze. Poszukaj go. Sally na chwilę odwróciła wzrok, nieznaczny gest, spojrzenie, wyrażające konsternację. - Kogo mam poszukać? Mężczyzny już nie było. - Hej! Dziewczyna obeszła drzewo dookoła, patrząc w górę i w dół wzdłuż szosy, i na pola, spojrzała nawet w górę, na drzewo. Nieznajomy zniknął, zupełnie, jakby nigdy go tutaj nie było. Po jeszcze jednym pospiesznym okrążeniu drzewa Sally zatrzymała się, oparła rękę o pień, by się uspokoić. Przebiegała wzrokiem prerię. Serce biło jej szybciej niż wtedy, gdy wbiegała na wzniesienie. Jej oddech był szybki i płytki. Dygotała. ..."